sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 1

JUSTIN'S POV

 - Gdzie moje pędzle? Gdzie do cholery je położyłem?
Biegam po całym domu jak szalony krzycząc i starając się odnaleźć wszystkie materiały jakich będę potrzebować na dzisiaj. W międzyczasie wsuwam na siebie jakieś spodnie i rozglądam się za jakąś czystą koszulką,koszulą lub za czymkolwiek co wygląda chociaż trochę schludnie. Jestem potwornym bałaganiarzem. Mama zawsze powtarzała, że to nie ujdzie mi płazem i wreszcie moja niedbałość o szczegóły pożre mnie żywcem. Tak właśnie się stało. Znajduję się w mieszkaniu, które bardziej przypomina nieużywane studio niż dom. Wszędzie walają się kartki,brystole, pędzle,farby,resztki jedzenia i inne gówna nad którymi nie potrafię zapanować. Żyj szybko, twórz wolno. To słowa którymi żyję, jednak niezupełnie idzie mi powolne tworzenie bałaganu. Jestem stuprocentowo pewny, że sprzątałem tu tydzień temu...no dobra może trzy tygodnie temu. Jak tylko wrócę z zajęć zrobię z tym porządek, o ile nie najdzie mnie niespodziewana wena twórcza przez którą rzucę wszystko i zacznę malować. Ostatnimi czasy mam małe problemy z moją twórczością, potrzebuję inspiracji, muszę znaleźć coś lub kogoś kto sprawi, że namaluję coś niesamowitego. Szkoła do jakiej chce się dostać od roku odrzuca moje pracę. Powód? Gdybym tylko wiedział. Za każdym razem staram się przekazać przez swoje dzieła coś innego, oni jednak twierdzą, że nic co stworzyłem nie jest ani trochę oryginalne. Ich strata, mają jednak problem, ponieważ za żadne skarby nie mogę się poddać.
- Szukasz tego Bieber?
Podnoszę głowę z pod kanapy pod którą akurat szperałem . Oh, to tylko moja sąsiadka. Trzyma w ręku to czego szukałem od ostatnich trzydziestu minut. To nie tak, że to jedyne pędzle jakie mam w swoim domu. To szczęśliwe pędzle. Reszta jest mniej wartościowa niż one.
- A ty znów weszłaś do mojego mieszkania bez pukania? - pytam sarkastycznie, jednak ona rozumie, że nie mam jej tego za złe i tylko chytrze się uśmiecha.
Podchodzę do niej i przytulam na przywitanie, całując ją przy okazji w czoło. To nasz rytuał. Jesteśmy jak jedno cudowne patologiczne rodzeństwo.
- Niedługo zgubisz głowę stary. Nie wierzę, że można żyć w takim syfie. Te plamy na podłodze są tu już od tygodnia, prawdopodobnie nie zmyjesz ich tak szybko. To samo z twoją kanapą? Nie chce nawet wspominać o kuchni. Dlaczego do cholery jasnej trzymasz farby w lodówce? Normalni ludzie trzymają tam jedzenie z tego co wiem.
O nie, o nie, o nie. Zaczynają się wykłady na temat mojego życia. Mieszkam na przeciwko tej dziewczyny ponad dwa lata, a ona i tak przynajmniej trzy poranki w tygodniu zajmuję mi na mówienie  jak słaby tryb życia prowadzę. Czy kobietom się to nie nudzi? To pieprzenie w kółko o tym samym, mimo że nie przynosi to żadnych  rezultatów. Najwidoczniej nie.
- Grzebałaś mi w lodówce Chloe? Niedługo będziesz grzebać w mojej bieliźnie, jestem dużym chłopcem ze wszystkim sobie poradzę - tłumaczę, zawiązując buta nawet nie skupiając na niej wzroku.
Na szczęście przypominam sobie, że nie założyłem skarpetek, więc podchodzę do szafki i sięgam po jedną parę. Nakładam je w podskokach, mało nie przewracając się o własne nogi. Godzina dziesiąta to zdecydowanie nie pora na wstawanie. W moim przypadku trzeźwy umysł działa wtedy gdy wstaję w bardziej popołudniowym czasie.
- Nie grzebałam ci w lodówce. Robiłam wczoraj lassagne i stwierdziłam, że możesz być głodny. Zrobiłam też zakupy na cały tydzień. Wisisz mi stówę jak już o tym mówimy. Jakbyś nie wiedział, jedzenia nie przynoszą wróżki. Nie masz czasu nawet na zakupy, nie wiem co zrobisz jak się wyprowadzę - wzdycha patrząc na mnie miną numer dwanaście, która mówi mniej więcej " JESTEŚ NIEODPOWIEDZIALNYM GÓWNIARZEM BIEBER, POWINIENEŚ MI DZIĘKOWAĆ NA KOLANACH ZA TO ŻE SIĘ TOBĄ ZAJMUJĘ"
Jestem wdzięczny, jestem jej potwornie wdzięczny za to, że poświęca mi się tak bardzo. Gdyby nie ona pewnie zginąłbym z głodu i mój dom wyglądałby gorzej niż dotychczas. Zdałem sobie sprawę z tego, że czasami przychodzi tu sprzątać bo odkłada rzeczy w różne dziwne miejsca, . Dzisiejszy poranek również o tym świadczy. Zazwyczaj, zdaję sobie sprawę gdzie kładę swoje przybory. Musiała wrzucić moje pędzle w miejsce, o którym prawdopodobnie istnieniu nie miałem pojęcia. Cała Chloe.
- Jesteś wielka i przysięgam, że odwdzięczę ci się w najbliższym czasie. Pieniądze znajdziesz w moim pokoju, w pierwszej szufladzie, albo drugiej. Jestem pewny, że wiesz gdzie je trzymam trochę lepiej niż ja.  Dzieciaki czekają na mnie w szkole, pewnie się spóźnię jeżeli będą korki. Mogłabyś nakarmić Welura? Spędzę z nim trochę czasu jak tylko wrócę. - mówię w takim szybkim tempem, że sam nie nadążam za tym co wypowiadam.
Zdaję sobie sprawę z tego, że mi pomoże. Nigdy jeszcze nie zawiodła, więc dopinam ostatni guzik koszuli, zbieram rzeczy i zatrzaskuję drzwi jak najgłośniej by ją zirytować. Nienawidzi jak to robię, to zabawne gdy robi się czerwona ze złości. Gdybym miał czas popatrzyłbym na jej cierpienie, jednak praca czeka. Pracuję w jednej ze szkół artystycznych dla dzieci. Uczę ich technik malowania, teorii i spontaniczności. To jedyne źródło mojego zarobku i nie narzekam, ale mam o wiele większe ambicje. Dzieciaki są ważne i uczenie ich sprawia mi niesamowitą przyjemność, jednak to nie to czego szukam w życiu. Jeżeli nie przyjmą mnie do mojej wymarzonej szkoły, będę skończony. Dosłownie. Nie chce nawet myśleć, że mogłoby się nie udać tym razem. Muszę wymyślić tylko coś co ich zachwyci. Zachwycać to mało powiedziane, to musi powalić ich na kolana.
Dojeżdżam do szkoły jakieś piętnaście minut później. Pojechanie skrótem uratowało mnie od spóźnienia i kolejnych wywodów na temat straty pracy ze strony pani Willson. To dyrektorka tej szkoły i niezła z niej jędza jeśli mam oceniać. Byłem zwalniany już jakieś czternaście razy, o ile dobrze liczę. Za każdym razem dzwoniła i prosiła bym wrócił. Nie chce się przechwalać, ale nie znajdzie lepszego nauczyciela sztuki. 
Kiedy wchodzę do klasy dzieci już siedzą przy swoich sztalugach i czekają na mnie rozmawiając cichym tonem. W mojej klasie panują zasady, niezbyt rygorystyczne, ale jak każdy nauczyciel je posiadam. Uczniowie nie mogą krzyczeć i zachowywać się głośno w klasie, to chyba najważniejsza z moich zasad. Wymyśliłem to, ponieważ niepotrzebne dźwięki mogą je rozpraszać. Znam też osoby, które potrzebują hałasu do pracy, dlatego przynoszą ze sobą słuchawki i w czasie malowania słuchają muzyki. Każdy ma swoją harmonie pracy, nie mam zamiaru im tego zabierać. 
- Siema dzieciaki - macham do nich i siadam za swoim biurkiem. - Waszym dzisiejszym zadaniem jest namalowanie nieba. Namalujcie je tak jak wy je widzicie, tak jak je sobie wyobrażacie. To nie może być niebieskie tło i chmury, bądźcie kreatywni kochani. Bierzcie się do pracy, pamiętajcie o założeniu fartuszków, ostatnio dostało mi się po tyłku od waszych rodziców za to, że pozwoliłem wam ich nie nosić.
Nie potrzebują komendy "start", sami zaczynają wtedy kiedy chcą i coś wymyślą. To właśnie lubię w tych zajęciach, tu nie ma pośpiechu. Mają cztery godziny na skończenie swojej pracy. Kto skończy szybciej, idzie do domu. Kto nie skończy wcale, może przynieść pracę na drugi dzień. Prowadzę zajęcia dla osób w różnym wieku ta grupa to akurat przedział wiekowy sześcio, siedmio i ośmiolatków. Po godzinie zamierzam poprzyglądać się temu co zrobili, niektóre rzeczy mogą być dla mnie inspiracją. Podchodzę do Cassie, sześcioletniej dziewczynki, która uczęszcza tu od roku i spisuję się świetnie. Nigdy nie widziałem tak uzdolnionego dziecka. Przyglądam się jej pracy i nie do końca wiem co stworzyła.
- Co to jest? - pytam ciekawy, kładąc jedną dłoń na jej ramieniu. 
Dziewczynka odwraca się w moją stronę jakby chciała mnie zamordować za to, że jej przerwałem, ale przewraca oczami i wreszcie zaczyna mówić. Jest równie irytująca jak jej matka, uwierzcie zdążyłem ją poznać nawet w łóżku.
- To niebo-piekło, rozumiesz wszyscy wyobrażają sobie niebo jako coś dobrego a może tak naprawdę niebo to piekło. Wszystko sprowadza się do jednego. - mówi wciąż malując, nawet nie racząc obdarzyć mnie najmniejszym spojrzeniem. Czysta mamusia.
- Nie rozumiem, ale znając ciebie będzie to coś dobrego. Pracuj dalej Cass. - przytakuję jej i odchodzę do kolejnego dziecka.
Pora na Franka. To ośmioletni syn naszego miastowego posła. Wyobraźnia, talent i radość w jednym. To jeden z moich ulubieńców. Zawsze tworzy coś, czego nikt by się nie spodziewał, tym razem również tak jest. Próbuję nie popłakać się ze śmiechu widząc jego pracę, ale jestem bliski wybuchnięcia. 
- Frank dzieciaku dlaczego namalowałeś nagich ludzi w łóżku? - klepie go po ramieniu pokazując, że mimo wszystko wspieram jego pomysł.
- Mój tatuś powiedział kiedyś, że czuję się jak w niebie kiedy jest w łóźku z mamusią. To znaczy, że to jest niebo prawda? - zadaję mi pytanie przez, które mam ochotę śmiać się jeszcze bardziej niż wcześniej.
Dzieci i ich cholerna wyobraźnia. Nie można im narzucać tego co chcą tworzyć, to ich wizja, więc odpowiadam tylko. 
- Tak Frank. Masz rację to rzeczywiście może przypominać niebo. 
Przechodzę do następnej osoby, kiedy otwierają się drzwi od sali. Staję w nich gruby facet z brodą, w garniturze i teczką w ręce. Wiem kim jest. Nie chciałem go widzieć przynajmniej do następnego spotkania. To jeden z nauczycieli szkoły do której chce się dostać. Co on tu robi? Kolejne przesłuchania są dopiero w przyszłym tygodniu.
- Witam panie Collins. W czym mogę pomóc? 
Pierdolony służbowy ton, tak bardzo pragnę przestać go wreszcie używać. 
- Możemy porozmawiać panie Bieber? 
Czego ten facet ode mnie chce? Dlaczego nie mógł zadzwonić lub powiedzieć mi to przy następnych przesłuchaniach? Pieprzyć to. Przytakuję głową i mówię dzieciakom, że mają pracować dalej bo wychodzę na moment i jeśli będą czegoś potrzebować to znajdą mnie za drzwiami. Wychodzimy razem z klasy, powoli zamykam klamkę i opieram się plecami o drewno. Przygląda mi się od góry do dołu jakby skanując cały mój wygląd. Źle coś dopiąłem? Śpieszyłem się, więc to możliwe. Zjeżdżam swoim wzrokiem przez całe swoje ubranie, ale nie widzę nic niepokojącego.
- Panie Bieber, dużo o panu myślałem- zaczyna wreszcie - Myślę, że moi współpracownicy są niesprawiedliwi odrzucając pańskie dzieła. Ja widzę w tobie potencjał i mam dla ciebie pewną propozycję. Nie musisz jej przyjmować to tylko pewna rada ode mnie.
To podejrzane, ale słucham dalej. Dlaczego miałby pomóc akurat mi? Za każdym razem zgłasza się do nich ponad sto osób.  Czym takim niby się wyróżniłem?
- Myślałem o akcie i zanim mi przerwiesz, jestem doskonale świadomy tego, że są one zabronione. Zabronione są jednak wyzywające akty. Nikt nie mówił o takich, które będą odkrywać tylko kawałek tajemnicy ludzkiego ciała. Przemyśl to i odezwij się do mnie. 
To by było zbyt proste. Niemożliwe, by dał mi taką radę bez powodu. Coś musi być na rzeczy.
- Jaki jest haczyk panie Collins? Nie jestem debilem. Nie przyszedłby tu pan udzielać mi niesamowicie cennych rad tylko dlatego, że pana ująłem. To kompletna bzdura. Nie wierzę w takie rzeczy. Nauczyciele w waszych szkołach nie mogą podpowiadać, zbyt dużo pan ryzykuję by przekazać mi to tak po prostu. 
Wzdycha i wygląda jakby walczył ze sobą. Przeskakuję z nogi na nogę i bawi się rączką od teczki. Zastanawia się co powiedzieć i to właśnie jest powód dla którego odwracam się i zamierzam wrócić do klasy. Nie będę słuchać kogoś kto wygląda na nieszczerego. 
- Poczekaj..- zatrzymuję mnie, łapiąc za mój nadgarstek. - Uwierz chodzi tylko o twój talent, ale jest mały problem. Do aktu musi pozować ci kobieta. Prawdziwa kobieta, z którą musisz przyjść i przedstawić swój obraz. Akt będzie zaliczony tylko gdy to zrobisz. Nie ma szans byś przeszedł z czymś tak wyzywającym bez modelki. Nie wiem skąd ją znajdziesz, ale jestem pewny, że wiele kobiet zgodzi się pozować dla ciebie. Nie chce cię wykorzystać. Pamiętaj moje słowa synu. 
Klepie mnie po głowie i wychodzi z budynku jakby nigdy nic. To było cholernie dziwne, ale sprawia, że zaczynam myśleć o tym wszystkim na poważnie.
Kończę prace cztery godziny później,wychodzę z tego miejsca nim zatrzyma mnie pani Willson i jadę do domu. Mój kot Welur jest już nakarmiony, poznaję to po tym, że leży rozwalony na kanapie. Gdyby był głodny biegał by po całym domu, wydając z siebie okropne dźwięki. Mój kot to istna kreatura, jest rudy, gruby i nie robi nic poza leżeniem. Czasami gdy nie zrobię czegoś co powinienem, potrafi mścić się na mnie sikając w miejscach poza kuwetą. Cholernie uparte zwierzę. Podchodzę do niej, bo tak serio jest płci żeńskiej, ale gdy go kupowałem nie miałem o tym pojęcia przez trzy miesiące, dopóki Chloe mnie nie uświadomiła. Nadal słyszę jej głos w głowie. "Jak mogłeś nie zauważyć, że nie ma tego czegoś między nogami. Najwidoczniej ty też tam niewiele masz." To kłamstwo, że nie mam nic pomiędzy nogami, ale mój spryt był tak ograniczony, że jedyna kobieta jaka ma prawo zostać na dłużej w tym domu ma męskie imię. Jej to najwidoczniej nie przeszkadza, nawet nie reaguję na to kiedy ją wołam. Robię kanapki dzięki zakupom, które zrobiła moja sąsiadka i siadam przy laptopie. Cały czas zastanawiam się co zrobić z propozycją Collinsa. Zasrany grubas namieszał mi w głowie.  Myślę też nad tym, kto mógłby pozować mi do zdjęć. Nie poproszę Chloe o pozowanie dla mnie nago. To byłoby niezręczne dla nas obu, zresztą jej dziewczyna powiesiłaby mnie za jaja gdybym to zrobił. Wystarczy mi fakt, że nienawidzi mnie bo jej dziewczyna musi spędzać ze mną więcej czasu niż nią. Co gdybym napisał ogłoszenie w internecie? Jest jedynie niebezpieczeństwo, że zgłoszą się jakieś psycholki.  Może jednak powinienem zaryzykować? Wstaję po laptop, który zazwyczaj leży w jednym miejscu. Niezbyt często go używam ostatnimi czasy. Kładę się na łóźku i rozciągam się w najwygodniejszej dla mnie pozycji. Włączam twifacesnapgram, który służy do rozpowszechniania ogłoszeń w sieci i myślę co mógłbym napisać. Hej szukam laski, którą mógłbym namalować. Płace tysiaka. Nie...to brzmi jakbym szukał prostytutki. Patrzę na ekran i zastanawiam się, aż wreszcie wiem co napiszę.

JESTEM ARTYSTĄ I NAUCZYCIELEM SZTUKI. SZUKAM MODELKI, KTÓRA POZOWAŁABY DO AKTÓW. PŁACĘ TYSIĄC W GOTÓWCE. SPOTKANIA MOGĄ ODBYWAĆ SIĘ W MIEJSCU WYZNACZONYM PRZEZ OSOBĘ POZUJĄCĄ.

Chce dopisać, że nie jestem gwałcicielem, ale pewnie tak właśnie napisał by gwałciciel, więc publikuję to co napisałem. Gdy już to robię mam wyrzuty sumienia. Może powinienem to usunąć. Mija piętnaście minut i nikt się nie zgłasza, dlatego mam nadzieję, że nikt tego nawet nie widział. Chce już nacisnąć przycisk który wykasowałby wszystko co napisałem, gdy dostaję wiadomość.

Cindy.
Twoje ogłoszenie wciąż jest aktualne?

O nie, o nie, o nie dziewczyno zepsułaś własnie mój plan ucieczki. Miałem zamiar zrezygnować z tego pomysłu, teraz jednak nie mogę się wycofać. Wierzę w znaki i przeznaczenie.

Justin.
Tak. Musisz tylko wysłać mi zdjęcie, wtedy dogadamy się co do szczegółów.

Wyświetlone,wyświetlone. Odczytała moją wiadomość już dwie minuty temu i nadal nie odpisała? Dwie minuty to długo prawda? Dwie minuty. Pewnie się rozmyśliła. Zostanę marnym nauczycielem do końca życia. Trzy minuty, cholera jestem skończony. Chce już odliczać w głowie czwartą minutę, ale na moim pulpicie pokazuję się plik. Otwórz to Bieber. Raz kozie śmierć, czy jak oni to mówią. Jak będzie brzydka to napiszesz, że znalazłeś inną. Otworzę. Nie otworzę. Otworzę. Nie otworzę. Kurwa otwieram. Klikam na plik, który mi przesłała i zamieram w miejscu. Nie mogę poruszyć się przez pewien moment i nie wiem co ze sobą robić. Przyglądam się zdjęciu jak zahipnotyzowany, w między czasie dostaję od niej kilka wiadomości.

Cindy.
Mogę być? Wiem,nie jestem idealna...ale skoro jesteś artystą mógłbyś ukryć kilka rzeczy pędzlem i wyobraźnią.
Halo jesteś dam?
Halo?

Nie mogę trzymać jej dłużej w nieświadomości. Nie chcę by dłużej czekała na moją odpowiedź. Musi ją znać. Osobiście mam ochotę ją wykrzyczeć.

Justin.
Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety.

Odpisuję i opieram się o zagłówek łóżka. Jestem cholernym szczęściarzem. Jestem największym szczęściarzem na świecie. Wiem, że to będzie ona. Nie mogłem znaleźć nikogo lepszego do pomocy mi. Czuję, że będzie tą jedyną. Cindy, nawet nie wiesz w co się wpakowałaś, nawet nie wiesz co się stanie jeśli będziesz moją muzą.